Skip to main content
Ratunku!
Mój pies mnie nie słucha…

… czyli długa historia z happy endem

Przyznam, że sama przez wiele lat borykałam się z takim problemem u mojej goldenki Nuki, głównie na spacerach. Nasza relacja od zawsze była trudna, ponieważ nie pasujemy do siebie ani potrzebami, ani temperamentem. Cóż, los nas złączył i tak już zostało…

Trudny czas poszukiwań…

By temu zaradzić, wypróbowywałam różne metody: od spalania miski, ujeżdżania na seminaria i wyłuskiwania pomysłów na zwiększanie motywacji, prób wprowadzania wspólnych zabaw (często nota bene nietrafionych w jej gust i styl), czasowego odbierania przywilejów za niezwrócenie uwagi na mnie, nagradzania za tę uwagę, aż po najróżniejszej maści ćwiczenia na skupienie, ale przede wszystkim większą ilości treningów posłuszeństwa. I co? I nic… Przysłowiowa du(.)a. Efekt był taki, że po 2-3 latach takich „zabiegów”, gdy tylko na spacerze Nuka orientowała się, że wchodzimy w tryb pracy, chodziła jak w zegarku – pełna uwaga, pełne zaangażowanie, pełna chęć współpracy. A poza tym? Nadal bez zmian. Jednym uchem wchodziło, drugim wychodziło. Nosz…!
 
Czasem nawet myślałam sobie: No tak, poprzedni właściciele w ogóle o nią nie dbali, najważniejszy okres socjalizacji i habituacji poszedł się bujać, to teraz mam taki efekt, że „kopię się z koniem”. Ale to byłoby pójście na łatwiznę, więc szukałam dalej.

Światełko w tunelu?

Prawdziwy przełom przyszedł dopiero, gdy zupełnym przypadkiem trafiłam na pewną amerykańską trenerkę. Nie od razu przekonałam się w pełni do jej podejścia (i nadal nie stosuję jej zaleceń dotyczących medytacji czy afirmacji o sobie i swoim psie, bo po prostu nie jestem jeszcze mentalnie na to gotowa), ale coś w tym było – to jak i co mówiła o psach, i o naszej z nimi relacji. To była dla mnie (i Nuki) prawdziwa rewolucja, która zresztą dzieje się do dzisiaj!

A co było i jest tym magicznym kluczem do nuczynkowej uwagi? Nie szkolenie, nie ćwiczenia, nie smaczki, nie kary (pozytywne czy negatywne), nie jakaś wyimaginowana hierarchia, nie gry motywacyjne, a… MOJA UWAGA, MOJE ZAUWAŻANIE JEJ i MOJA AKCEPTCJA suni taką jaka jest, i już! Tak, dobrze czytasz. Nuka nie zwracała na mnie uwagi, ponieważ przez ogromną część dnia TO JA tak naprawdę nie zauważałam JEJ! W każdym razie nie tak, jak ona tego potrzebowała. Mimo, że przeważającą część czasu fizycznie byłam z nią w domu, albo na spacerze, praktycznie ignorowałam gros jej komunikatów, bagatelizowałam jej drobne potrzeby i sygnały, przechodziłam obok, nie okazywałam wystarczającego zainteresowania, nie zagadałam ciepło, gdy na mnie spojrzała, nie powiedziałam komplementu za to, że po prostu jest i że „pięknie sobie leży”, nie dotknęłam, gdy tego potrzebowała, rzadko pomiziałam, gdy chciała. Nie byłam świadoma, czego naprawdę potrzebuje, nie byłam dla niej wsparciem, a czasem nawet stawałam się problemem, nie rozumiałam jej, i chyba nie do końca akceptowałam. Nuka żyła obok mnie, ale nie byłyśmy razem, bo tak naprawdę JA nie byłam z NIĄ.

Nie byłam NA NIĄ UWAŻNA!

Ot, i cały sekret. Takie proste, wręcz banalne, a takie cholernie trudne…

I co z tego wyszło…

Od tego czasu zmieniło się baaaardzo wiele, na plus oczywiście, i to nie dlatego, że Nuka musiała się postarać. Ona nic nie musiała robić! Po prostu była – taka jak zawsze. Tym razem to ja musiałam się „gimnastykować”, i to ostro, i jeszcze wiele nauczyć. Na początku nie było mi łatwo, bo nie należę do osób wylewnych, ani lubiących wazeliniarstwo. Stale musiałam się pilnować, by niczego nie przegapić, by świadomie zareagować tak, jak tego potrzebowała w danej chwili, dużo przy tym grając, ale z czasem nauczyłam się okazywać jej znacznie więcej uwagi, zainteresowania i czułości (bo ona tyle tego potrzebuje – po prostu taka jest), a co najważniejsze, powoli stało się to dla mnie zupełnie normalne i naturalne – nie ma w tym już nic z aktorstwa.
Czy dziś mogę powiedzieć, że już zawsze jest idealnie? Oczywiście, że nie! Ale jak nie jest, to wiem dlaczego, i staram się Nuce pomóc. Bo co nasza blondi temu winna, że „siusia w majty” jak zobaczy hasającą sarenkę albo kicającego zająca? Ja „siusiam w majty” jak zobaczę jakąś fajną książkę o psach, nowe ciekawe psiarskie seminarium, konferencję czy warsztaty. Czy ktoś ciska na mnie za to gromy, zamyka w pokoju, próbuje zmieniać i odcina od Netu? No nie. Kiwają tylko z politowaniem głowami („Znowu…”), ale i starają się zrozumieć, mimo, że to dla nich czasem baaaardzo trudne, szczególnie gdy z domowego budżetu trzeba wydać 1000 zł na taką, z ich punktu widzenia wątpliwą, „przyjemność”.

A co dalej?

Ale ta historia ma ciąg dalszy, bo ogromnie wpłynęła na to, jak obecnie pracuję z Opiekunami i ich psami. Dziś (i to prawie dosłownie, bo wkrótce czeka mnie takie właśnie spotkanie) na hasło „Dzwonię do Pani, żeby umówić się na trening, bo mój pies mnie nie słucha”, zamiast od razu uzgadniać termin spotkania i rozpoczynać szkolenie od najróżniejszych ćwiczeń, zalewam Opiekuna masą pytań i/lub przesyłam obszerną ankietę. I bardzo często okazuje się, że problem nie tkwi w czworonogu, ale w podejściu jego ludzi. Nadal bowiem pokutuje powszechne niestety przekonanie, że „jak mam problem z psem, to muszę iść na kurs posłuszeństwa”. A to nie tak! Jeśli pracujesz po 12-16 godzin dziennie, albo w zasadzie bywasz w domu tylko w weekendy, albo w domu są małe dzieci, którymi zajmuje się głównie Niania bo ty ciężko harujesz, po powrocie z firmy zmęczony/zmęczona chcesz zrekompensować im ten czas, poświęcając tylko dzieciom każdą wolną chwilę, pies biega większość dnia z tymi właśnie dziećmi, albo po podwórku z psami sąsiadów, nie masz dla niego tak naprawdę czasu, nie wychodzisz z nim na spacery, albo wychodzisz tylko na krótszą czy dłuższą chwilę, albo idąc na ten spacer nie zwracasz na niego większej uwagi (zresztą w domu też nie, bo jesteś przekonany, że chwila pomiziania, danie jedzenia i porzucanie piłeczki wystarczą), oczekujesz posłuchu po kilku sesjach treningowych z posłuszeństwa (a najlepiej, gdyby ktoś ćwiczył za Ciebie), nie czytasz i nie rozumiesz swojego psa, nie wiesz dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej, nie wiesz, w jakim jest stanie emocjonalnym i dlaczego, nie widzisz, że teraz potrzebuje twojego wsparcia, bo ten pies z przeciwka go przeraża, tylko próbujesz go za wszelką cenę uciszać, bo to dla Ciebie wstyd, jak mały maltańczyk rzuca się, pluje, zachłystuje i pieni, aż słychać na całym osiedlu…
Niestety, sporo jest przykładów, w których psy żyją przy swoich, kochających ich co prawda i gotowych wiele dla nich poświęcić, Opiekunach, ale tak naprawdę egzystują gdzieś obok nich, kompletnie niezrozumiane, bagatelizowane, mijane… Zresztą, ten dysonans nie zawsze jest taki oczywisty, a dopiero spojrzenie z zewnątrz kogoś bardziej świadomego pomaga uzmysłowić go Opiekunom. Nie ma też co ukrywać, że dobrze poprowadzone treningi posłuszeństwa/sztuczek są czymś, co pomoże Ci nawiązać dialog z psem, pomoże Wam jaśniej się komunikować, polubić i zrozumieć, ale fundamentalnym kluczem jest Twój stosunek do tego psa, realne bycie z nim, zwracanie na niego uwagi, tworzenie z nim prawdziwego teamu, szanowanie go, adekwatne odpowiadanie na jego najdrobniejsze sygnały, zaspokajanie potrzeb, i tych fizycznych, i tych psychicznych, społecznych, oraz zrozumienie i zaakceptowanie zarówno jego mocnych, jak i słabych stron.

Co Ci powiem, to Ci powiem, ale Ci powiem…

Tak więc jeśli spytasz, co zrobić, żeby Twój pies zaczął Cię słuchać, odpowiem Ci tak: najpierw to Ty zacznij słuchać swojego psa, zacznij go zauważać, zacznij go rozumieć, zacznij go akceptować i szanować, zacznij odpowiadać na jego potrzeby. Zacznij po prostu Z NIM BYĆ. Bądź cierpliwy, bądź UWAŻNY, a stanie się cud!

Autorka: Agnieszka Kauch, trener i behawiorysta COAPE w szkole Psiaki Poznaniaki. Wszelkie prawa zastrzeżone.